Copper Canyon (trekking w północnym Meksyku) – historia psiego uśmiechu –
Copper Canyon (trekking w północnym Meksyku) – historia psiego uśmiechu –

Są takie chwile w podróży, o których wiem, że zapadną mi w pamięci do końca życia i na pewno macie podobnie. Czasami jest to zapach, bo ogólnie większość miejsc kojarzę z zapachami (takie moje małe natręctwo) oj Kefalonia pachniała bosko, (o czym możecie przeczytać w Kefalonia nieodkryty zapach jońskich wysp) czasami jest to konkretny smak jak np. sos Mole w Meksyku czy zróżnicowanie przyrodnicze w Petrification Savannah na Martynice. To co zapamiętam z trekkingu w Copper Canyon to uśmiech Manchasa, psiura, który ze swoimi psimi kompanami towarzyszył nam całą drogę.

Z racji, że Copper Canyon jest w dziedzictwie UNESO to również pisano o nim, że jest większy od kanionu Kolorado toteż zakwalifikował się na naszej liście Must to See. Żeby w ogóle tam dotrzeć trzeba dostać się do miejscowości Divisadero Barancaas, która leży na trasie określanej jako „Najpiękniejsza z wysoko położonych tras kolejowych na świecie” przez, którą jedzie pociąg El Chepe. O porażce tej atrakcji już wkrótce. Ale skupmy się na tym co przyjemne 🙂

Jak dostać się do copper Canyon

Do Copper Canyon można dostać się na kilka sposobów. Samochodem wynajętym z wypożyczalni, autobusem, konno czy pociągiem, o którym była mowa wyżej. Jeżeli macie więcej czasu na eksplorowanie tego obszaru, koniecznie wysiądźcie na poszczególnych stcjach, zostańcie na dłużej i poczujcie klimt tych miejsc. Jeżeli chodzi o pociąg to zdecydowanie rezerwujcie go z wyprzedzeniem, szczególnie w sezonie i sprawdźcie godzinę odjazdu na bilecie, bo na samej rezerwacji może być błędna godzina odjazdu, jak u nas!

Divisadero to tylko przystanek, to nie miasto

Gdy wysiedliśmy na stacji w Divisadero (Divisadero nawet nie jest miasteczkiem, jest po prostu przystankiem 🙂 poczuliśmy znajomy zapach smażonych, kukurydzianych tortilli. Od razu podbiegła do nas gromadka dzieci należąca do rdzennej ludności Tarahumara o ciężkiej historii, o której napisał Andre. Dzieciaki sprzedawały plecione kosze z liści kukurydzy, biżuterię z drewna i fasolek a ich matki i babki sprzedawały strawę turystom.

Ze znalezieniem noclegu nie mieliśmy kompletnie problemu, od razu podszedł do nas Roy (Roy Rogelio), który jednym uśmiechem i gadką cwaniaka, a co… jako jedyny w tym całym tłumie mówił po angielsku, zagarnął nas do siebie oferując osobny domek w cenie 40 zł za osobę. Domki bardzo skromne, z ręcznie robionymi meblami, czystą łazienką i kozą do grzania. W nocy temperatura spada poniżej zera!!! Sprzyja temu położenie Divisadero na 2200 m n.p.m. Więc lepiej napalić w nocy, bo i rano możecie być bez wody jak to wszystko zamarznie w rurach.

Trochę geologii – Jak powstał Copper Canyon

Copper Kanion powstał 30-40 milionów lat temu gdy ruchy płyt tektonicznych spowodowały pęknięcia w skorupie, które otworzyły drogę dla wody. Ta z kolei rzeźbiła lico skorupy pogłębiając jej zmarszczki w drodze do Zatoki Meksykańskiej.

Skąd nazwa Copper Canyon? Właściwie to słyszałam dwie wersje, z których pierwsza jest dla mnie bardziej wiarygodna tj., że w głębi kaniony są kopalnie miedzi, druga wersja mówi, że nazwę zawdzięcza zielonkawemu odcieniowi utleniającej się miedzi. Szczerze, to innej zieleni poza roślinnością tam nie widziałam 😀

Barrancas del Cobre położony jest w północno-wschodniej części stanu Chihuahua leżącego miejscami na wysokości do ok. 2500 m n.p.m. Tak naprawdę jest to grupa 6 kanionów, które osuszają zachodnią stronę pasma Sierra Tarahumara i wpływają do morza Korteza w stanie Sinaloa. Cały obszar grupy kanionów zajmuje 9 650 km2 czyli prawie 1/3 stanu Chihuahua. W internetach często opisywany jest jako największy kanion na świecie jednak dla sprostowania to cała grupa tych 6 wąwozów jest większa od Kanionu Kolorado, natomiast żaden z nich w pojedynkę nie jest tak duży, jak ten w USA.

Głębokość poszczególnych kanionów

  • Urique Canyon – 201 m
  • Sinforosa Canyon – 193 m
  • Copper Canyon – 189 m
  • Tararecua Canyon – 153 m
  • Batopilas Canyon – 193 m
  • Oteros Canyon – 105 m

Faktem jest, że są miejsca w kanionie, które są znacznie głębsze niż te w Kolorado. Najgłębszy punktu schodzi na 1600 m w głąb. Na Netflixie możecie obejrzeć film dokumentalny „The Evolution of Us”, w którym meksykański, miedziany kanion opisywany jest jako „jeden z najbardziej ekstremalnych krajobrazów na świecie”.

Kanion miedziany (Copper Canyon) w północnym Meksyku

  • opcje trasy: 3, w tym dwie piesze a trzecia z możliwym powrotem kolejką linową
  • kiedy: najlepiej po porze deszczowej kiedy wszystko kwitnie
  • długość naszej trasy: 13 km
  • trudność: łatwy (wymagana lekka kondycja)
  • obuwie: mogą być adidasy lub górskie sandały
  • szlak nie jest na początku zbyt dobrze oznaczony ale mapy.cz sprawdzają się tam świetnie
  • duża ekspozycja na słońce!!!

Copper Canyon przede wszystkim słynie z ultramaratonu i ludzi o niesamowitej wytrwałości i najszybszych biegaczach świata, o których napisał Christopher McDougall’s  w książce „Born to run„. Mowa oczywiście o rdzennej ludności Rarámuri (pot. Tarahumara), która została wygnana na najmniej urodzajne gleby Meksyku i która po dziś dzień uprawia antyczne odmiany fasoli i kukurydzy. Część żyje w kamiennych jaskiniach pochowanych w głębi Kanionu, reszta ludności przeniosła się do murowanych z własnoręcznie zrobionych cegieł, domów. Tutaj rozumiem sformułowanie „samodzielnie postawić dom i zasadzić drzewo„.

Zadziwiające (dla naszej „cywilizowanej” kultury) jest to, że Ci ludzie wygrywają 47-km maraton, wzdłuż kanionu, na który zjeżdżają się najlepsi biegacze świata. Ludność Tarahumara nie posiada butów za setki dolarów, zbilansowanych posiłków, żeli energetycznych w trakcie biegów. Oni po prostu są chardzi! Udowodnił to 26-letni Arnulfo, pasterz, który wygrał z siedmiokrotnym mistrzem Western States 100 Mile Endurance Run Scottem Jurkiem. Co ciekawe żeby dostać się na start Tarahmara pokonują dziesiątki kilometrów po stromych skałach, śpiąc w lasach. I gdy teraz zabiurkowcy narzekają, że bolą ich kolana czy plecy i nie mogą się ruszać, w domu siadają na wygodnej sofie, biorą gorący prysznic i kładą się do łóżka, to po prostu wolę się głupio uśmiechnąć i ugryźć w język.

W internetach znajdziecie pełno ogłoszeń od lokalnych biur podróży, czy przewodników, którzy oferują trekking po Copper Canyon. Wydaje mi się, że nie ma potrzeby korzystania z ich usług, chyba, że pokażą miejsca, znane tylko sobie.

Wstajemy, jemy i idziemy

Trekking rozpoczynamy spod samiuteńkiej chałupki. O poranku wita nas Manchas przeciągając się od niechcenia. Czekamy na pierwsze promienie słońca, szybkie śniadanko w pobliskiej kanajpce (są w tej mieścinie dwie malutkie knajpki) i w drogę.

huevos rancheros

Początek szlaku jest świetnie oznaczony ale na mapach.cz nie na szlaku. Jest to po prostu przerwa w płocie ze ścieżką, która prowadzi w dół. Bardzo łatwo ją przegapić dlatego wzrok przed siebie.

Trekking w Copper Canyon

Szlak w górach sierra Madre

Przez cały treking nie spotalismy praktycznie żadnego turysty. Jedynie na drodze Adventure Park widzieliśmy ludzi zjeżdżających na tyrolce. Swoją drogą jest to druga co do długości trasa tyrolkowa na świecie, która pozwala rozpędzić się nawet do 130 km/h na wyokości 2500 m. n.p.m. Adventure park to nie tylko zip-line ale również ferraty położone w przepięknym rejonie. Więcej o atrakcjach możecie przeczytać u organizatora <<tutaj>>.

Adventure park copper canyon
przerwa i popas 🙂

W trakcie trekkingu, po drodze mijamy opuszczone chaty i te zamieszkałe. Tutaj problem z sąsiadami na pewno nie istnieje. W zasięgu wzroku jeden dom, skaliste zbocza i roślinność. Niestety w chacie nikogo nie zastaliśmy, pewnie poszli na dworzec handlować lub uprawiać pola na zboczach gór. Nierzadko chaty wyglądają jakby miały zaraz się rozsypać ale solar musi być a gdzieniegdzie i antena satelitarna zdobi blaszany dach.

lokalny płóg 🙂

Na zboczach kanionu, tam gdzie jeszcze jest trochę żyznej gleby lokalsi prowadzą z uporem swoje tarasy uprawne. Patrząc na ogrom i surowość krajobrazu, zastanawia mnie jak wygląda tutaj współpraca człowieka z naturą.

pola na zboczach

Co do trasy, ogólnie stwierdzam, że jest łatwa, pozbawiona ogromnych ekspozycji. Czasem dla urozmaicenia żwirową drogę uzupełniają drewniane mostki. I tutaj Andre podał pomocną dłoń jednemu z czworonożnych towarzyszy podróży. Psiur się po prostu wahał, skoczyć czy nie skoczyć? O to jest pytanie 🙂 I niech ktoś mi powie, że zwierzęta nie odczuwają emocji… Nie mówiąc już o emocjach, które pokazały się gdy weszliśmy na samą górę kanionu. Ale o tym później.

Żeby wejść na płaskowyż, z którego odjeżdża kolejka linowa należy zboczyć z drogi i odbić w stronę schodów prowadzących do góry. I tu zdecydowanie moge powiedzieć, że kolej jest naprawdę pięknie poprowadzona. Na górze kolejne spotkanie z Rararumi. Dzieci biegają samopas a kobiety sprzedają rękodzieło pomieszane z chińszczyzną. Wszystko jest w jaskrawych barwach, które przyciągają i nie pozwalają oderwać od wzroku. Ja jestem sroką i uwielbiam kolory.

Psi uśmiech, który zostanie w mojej głowie

Gdy doszliśmy do krawędzi kanionu na mordkach tych psiurów zobaczyłam konsternację. Zdawały się podziwiać tą przestrzeń. Stały i patrzyły w dół. W pewnym momencie Manczas, o którym była mowa we wstępie spojrzał na nas z wielkim UŚMIECHEM. I nie uważam, żeby to była mina zmęczenia. Zresztą sami oceńcie.

to nie photoshop, to uśmiech

To nie photoshop!!! Czy to nie jest uśmiech? Po 5 minutach gapienia się na endemiczny krajobraz, popatrzył na mnie z miną, której nigdy w życiu nie zapomnę. To jest właśnie ten moment w podróży, który pozostanie w mojej głowie do czasów aż przyjdzie Alzheimer albo inne ustrojstwo starości, które klepnie mnie w łeb i powie Your brain is full it will be deletions.

Jak wspomniałam wcześniej „na szczycie” znajduje się stacja kolejki linowej. Dziewczynom udało się nią wrócić za darmo przez jakieś lokalne zamieszanie 🙂 powrót kolejką jest zdecydowanie głębokim przeżyciem jeżeli nawet na drabinie, te kilka metrów nad ziemią miękną Wam nogi, to tutaj siądziecie z wrażenia.

My postanowiliśmy wrócić normalnie, za pomocą naszych nóg. Po drodze napotkaliśmy jeszcze kilka odosobnionych domostw z mieszkańcami, którzy wrócili już z porannego handlu na stacji Divisadero. Głównie to kobiety i dzieci zajmują się handlem (pewnie przez te kolorowe stroje) a mężczyźni uprawą ziemi.

Ludność Raramuri
domostwa lokalsów

Słuchając Noona nostalgicznie wracam wspomnieniami do tego jeszcze dzikiego miejsca, gdzie ludzie żyją jak dawniej. Bez pośpiechu, z wartościami, które buduje sumienie i symbioza z naturą, a co najważniejsze „Nie ma tu diabła i nie ma boga”.

Tarahumara w copper canyon
Tarahumara w Copper kanion
Mo Nika
Kocham góry, kocham morze a najbardziej lubię ten stan, gdy ze zmęczenia nie mogę już myśleć. Odkrywam zarówno życie na lądzie, jak i te znajdujące się pod wodą. Miłośniczka chałwy i sentymentalnego rapu.

Zerknij i tu :)

2 Comments

  1. Marek
    21 czerwca 2021 at 17:30

    Zazdroszczę… Też kojarzę swoje wyprawy ale z jedzeniem. Nie koniecznie lokalnym zapachem.

    A uśmiech to fsktycznie uśmiech!

    1. Mo Nika Author
      23 października 2024 at 12:27

      Prawda, że prawdziwy 🙂 taki szczery i trochę marzycielski 🙂
      no a z zapachami różnie bywa 😀 Fakt

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *