
Treking do EBC z Salleri – koszty, trasy i pozwolenia (2022 r)
Namche Bazaar
Dotarliśmy tam we mgle, widoczność na dwa metry, przez co ciężko było wypatrzeć jakąkolwiek lodge. Zmarznięci i przemoczeni w pierwszej kolejności trafiliśmy do gabinetu stomatologicznego, w którego pobliżu na zboczu dostrzegliśmy szyld Everest Kitchen. Pierwszą cenę właścicielka krzyknęła w wysokości 1000 rupii, odmówiliśmy. Zeszła z ceną do 500 pod warunkiem stołowania się w jej przybytku. Dodatkowo dostaliśmy dostęp do internetu i darmowy prąd. Pomimo że nasze żołądki po 4 miesiącach w Indiach przeszły chyba wszystko, to ważne jest, żeby na szlaku wybierać lodge z czystymi kuchniami, co raz niestety zlekceważyliśmy, i Monia przypłaciła to zdrowiem. Ale o tym później. Zapytaliśmy o pomieszczenie do suszenia butów i plecaków, ale wtedy jeszcze nie grzali nawet w jadalni. Piec był wyłączony. Czekała nas noc, gdzie naszymi łóżkowymi kompanami stały się mokre buty i ubrania, trzeba było to jakoś wysuszyć. Nie ma nic gorszego niż odciski od przemoczonych butów!!!
Zamówiliśmy hot pot (taki termos szklany w środku o 3 pojemnościach do wyboru) herbaty z imbirem, zjedliśmy momosy, ryż z warzywami i położyliśmy się pod kołdry. Jesteśmy jeszcze przed sezonem, czego dodatkowym plusem jest czysta pościel! Wyobraźcie sobie, że śpicie w pościeli po 50 osobach, z których przynajmniej co 5 jest chora. Własny śpiwór to podstawa!

Otwieramy oczy i nasłuchujemy, nie słychać kapania, wyglądamy za okno, a tam psiaki wygrzewają się w promieniach słońca. Wreszcie słońce! Właścicielka wskazała miejsce na dachu, gdzie mogliśmy powiesić ubrania. Z dachu rozpościerał się widok na pobliskie, ośnieżone szczyty górujące nad Namche Bazaar pełnego lodgy kaskadowo porozrzucanych w dolinie. Uświadomiło nam to, jak daleko posunęła się turystyka w tak trudno dostępnym miejscu. Po śniadaniu wyszliśmy zapoznać się z okolicą, znaleźć pocztę, wysłać kartki, które nigdy nie dotrą. Ciekawy jestem, czy pracownik poczty, tak w czuty w pomaganie przy naklejaniu znaczków już wtedy wiedział, że te kartki nigdy nie dojdą?


Wszyscy korzystali ze słońca, którego od dłuższego czasu nie było. Dzieci brały kąpiele, kobiety suszyły pranie i pracowały przy domowych ogródkach. Jestem z tych, co rozróżniają dzieci na brzydkie i ładne. I to zdecydowanie było creepy. Nie spuszczało nas z oka.


Wieczór upłynął nam spokojnie w towarzystwie dwóch pobratymców, których spotkaliśmy wcześniej na trasie. Opowiadali o zaletach i wadach posiadania przewodnika. Jedną z wad było, że wybierał im jedne z droższych noclegów i nie byli w stanie go przekonać, albo zbyt słabej siły perswazji użyli do protestu.


Namche Bazaar leży na wysokości 3440 m n.p.m. w rejonie lodowca Khumbu w Parku Narodowym Sagarmath. Wokoło królują skaliste szczyty. Stanowi bazę wypadową dla ekspedycji, których celem są najwyższe szczyty świata oraz dla milionów trekerów, którzy marzą, by zobaczyć I poczuć ducha Himalajów. Można tutaj dostać się na dwa a może i trzy sposoby. Najszybciej prywatnym helikopterem, drugą opcją jest lot z Katmandu do Lukli a trzeci – najdłuższy to ten, o którym czytasz.
Namche Baazar jest ostatnim zapleczem handlowym na trasie. Możecie znaleźć tutaj budżetowy nocleg jak nasz, ale nie brakuje też tych z wyższej półki cenowej z ogrzewanymi pokojami I łazienkami. Rdzennymi mieszkańcami są szerpowie, którzy w XVI w. przenieśli się tutaj z Tybetu wraz ze swoją kulturą i religią. W przeciągu ostatnich lat liczba turystów znacznie się podniosła i stale rośnie. Rocznie przybywa tutaj 40-50 000 turystów. Chociaż od zeszłego tj 2023 r. Nepal wprowadził obowiązek wynajmowania przewodnika na każdy szlak, być może przyczyni się to do spadku ilości turystów.
W miasteczku dostaniecie wszystko. Możecie skorzystać z kafejki internetowej, napić się irlandzkiego piwa w Irish bar, a nawet napić się dobrej kawy w Himalaya Java Cafe. Jest tu od groma sklepów z odzieżą i sprzętem turystycznym zarówno tym o tragicznej jakości, jak i porządnym w standardowych, europejskich cenach. Niestety turystyka i chęć zarobku odbiła się na „kulturze”. Sprzedawcy, patrząc prosto w oczy potrafią kłamać i wciskać kit, że ubranie leży idealnie, jak w moim przypadku gdzie rękawy bluzy sięgały mi przed nadgarstkami a w obwodzie weszłaby jeszcze jedna osoba. I do tego jeszcze promocja. Takie są niestety wady masowej turystyki na całym świecie.
Trekking EBC | odcinek Namche Bazar – Pangboche
- dystans 18 km | w górę 1058 m, w dół 489 m
Przy porannej kawie we wspomnianej już wcześniej Himalaja Java Cafe rozmyślaliśmy, gdzie dzisiejszego dnia doczłapiemy. Wyboru za dużego nie mieliśmy, bo o ile km dreptać możemy to wysokości I konieczności aklimatyzacji już nie przeskoczymy. O aklimatyzacji słów kilka możecie przeczytać tutaj. Jak już wspomniałem Namche Baazar położone jest na wysokości 3440 m n.p.m. Następną miejscowością położoną na wysokości 3850 m n.p.m. jest Tengboche, co według zasady 300-400 m przewyższenia dziennie byłoby najlepszą opcją, jednak to zdecydowanie za krótki dystans. Następną “większą miejscowością” w której na pewno znajdziemy nocleg jest Pangboche położone na wysokości 3954 m n.p.m. w odległości ok 14 km. Z Pangboche możemy iść na aklimatyzacyjny spacer pod BC Ama Dablam 4600 m n.p.m. Idealnie!!! Już wiemy, że zostaniemy tam dwie noce.
Trasa biegnie wzdłuż rzeki Dudh Koshi, nad którą góruje Thamserku 6623 m n.p.m. Przed nami kusicielskim kształtem góruje słynna Ama Dablam 6814 m n.p.m. Szybko doszliśmy do wioski, około 13.00 byliśmy na miejscu. Noclegów o tej porze było sporo. Wybraliśmy małą, czystą lodge Sonam Freindship lodge, której właściciel był przewodnikiem wysokogórskim I organizował właśnie wejście na Ama Dablam. Nocleg w starym stylu, czyli za darmo, musieliśmy po prostu stołować się na miejscu. Jedzenie było b. dobre i gorące!


Rankiem po przepysznym śniadaniu, spakowaliśmy małe plecaki z wodą, przekąskami i ruszyliśmy pod szczyt. Trasa była wyjątkowo piękna i łatwa w akompaniamencie świecącego słońca. Przez cały czas towarzyszyły nam strzeliste i strome szczyty, przykryte śnieżną pierzyną. Za nami w oddali wyłaniał się Tangboche 6495 m n.p.m, po jego lewej stronie Nangkartshang 5073 m n.p.m. A przed nami Ama Dablam 6856 m n.p.m.
Ama Dablam 4600 m n.p.m – treking aklimatyzacyjny
Przez całą drogę na stromych podejściach spotykaliśmy tragarzy obwiązanych nieraz pakunkami znacznie wystającymi ponad czubkami ich głów. Nieśli materace, jedzenie, stelaże łóżek, stoły, drzwi, krzesła, toalety itd. Szli w tym samym kierunku co my. Zaopatrywali base camp dla przyszłych wspinaczy.

Zagadaliśmy do kilku, którzy coś tam po angielsku rozmawiali. Ciekawi byliśmy wagi tych pakunków I opłacalności tej charówki. Często waga pakunku przekraczała 80 kg przy wadze tragarza 60 kg, płacono im za kilogramy. Rekordzista miał na sobie 130 kg, a ważył zaledwie 65 kg. Szli żółwim tempem, co jakiś czas odpoczywając. Okropnie ciężka praca i chyba jedna z niewielu jaką można było tutaj dostać w sezonie turystycznym. Nepalczycy to niezwykle silni ludzie z ogromnym hartem ducha.


Mijały nas także Yaki prowadzone przez kobiety. Zwierzęta te potrafią przeżyć bardzo niskie temperatury i niedostatek tlenu w wysokich partiach gór. Masa ich ciała może osiągnąć 1000 kg. Dźwigały I to nie mało. Na ich twarzach również malowało się zmęczenie, przemęczone oczy, języki wywalone na wierzch I powolny krok.


Mam wrażenie, że powyżej Namche baazar mieszkańcy żyją już tylko w sezonie turystycznym. Nie widać tam biegających dzieci, których radosne krzyki wprowadzały życie w trasie do Namche.
Po 3 h wędrówki i akompaniamencie okrzyków mężczyzn poganiających zwierzęta docieramy do Base campu. Rozstawionych było tam około 20 namiotów. Nad nimi dominowała Ama Dabla, z jej ośnieżonym szczytem. Jednym z najbardziej charakterystycznych w okolicy.
Przy kolacji główkowaliśmy gdzie zatrzymać się następnego dnia. Jak już wspominałem, problemem nie są kilometry, a wysokość. Obecnie spaliśmy na 3900 m .n.p.m, Kala Pathar leży na 5648 m n.p.m a Base Camp na 5300 m n.p.m. Najbliżej położona wioska to Gorak Shep położona na 5200 m co dałoby nam 1300 m przewyższenia w ciągu doby, poniżej położone jest Lobuche, które leży 200 m niżej w odległości 14 km. Alternatywą jest Dukla leżąca nieco niżej, na 4600 m, jednak to jedynie 10 km dalej. Widząc nasze rozterki, dosiadł się do nas właściciel lodgy. Stwierdził, że jesteśmy silni I według niego i jego doświadczenia spokojnie możemy uderzać bezpośrednio do Labuche a stamtąd zrobić możemy wycieczkę na Kala Pathar i do EBC. Nie powiem, trochę połechtało to nasze ego 🙂 Jak powiedział, tak zrobiliśmy, w końcu jesteśmy, a raczej byliśmy silni 🙂
Trekking EBC | odcinek Pangboche – Lobuche
- dystans 15 km | w górę 1119 m, w dół 156 m
Temperatura nad ranem oscylowała między 0 a -5 stopni. Nie mieliśmy termometru, ale zamarznięta wierzchnia warstwa wody w wiadrze do spłukiwania kibelka, mówiła sama za siebie. Ok 6:30 nad ranem po wypiciu herbaty, ubrani w puchowe kurtki, rękawice i czapki wyszliśmy w kierunku Lobuche. Pod stopami pękały zamarznięte kałuże. Dachy domów pokrywał szron, a z kominów gdzie nie gdzie wydobywał się dym. Mieszkańcy już nie spali. Krzątali się, przygotowując paczki dla tragarzy, wystawiali pranie dla nadchodzącego słońca, wietrzyli pościele. Taka mała dygresja, bardzo ważne noszenie buffa, żeby ograniczyć wdychanie zimnego i suchego powietrza. O chorobę gardła nie trudno, co potem jest naprawdę uciążliwe, a czasem zwykły kaszel na tej wysokości, dyskwalifikuje z podejść.
Mijaliśmy trekersów siedzących na koniach, kaszlących tak jaby już dawno pozbyli się płuc. Wyglądali jak”zwłoki” Z pomocą przewodników schodzili jak najniżej.

Wszystkie okoliczne szczyty oblane były złotem złotymi promieniami. Tonąc w ich cieniu odliczaliśmy do ciepłego pocałunku słońca. Nad naszymi głowami przelatywał rój helikopterów, pośpiesznie lądujących w pobliżu miejscowości Dingboche położonej tuż przed nami. Grupy turystów z zasobniejszym portfelem przylatuje tutaj omijając, jakąkolwiek aklimatyzację, skracając sobie szlak pod Mount Everest.

Po pierwszym pocałunku, gdy zrobiło się cieplej, przysiedliśmy i zrobiliśmy sobie śniadanie, owies, masło orzechowe I białko z owocami. Ciepła owsianka długo grzeje brzuchy, to chyba jej główna zaleta. Siedzieliśmy delektując się ogromem, który nas otaczał. Mijały nas karawany yaków, kroczących majestatycznie, bujających się w rytm nadawany przez obciążenie, które na sobie targały. I pomyśleć, że tak silne zwierze je wyłącznie rośliny. Niektóre były pięknie przystrojone, wyczesane a puchate futerko zachęcało Monię do czochrania. Dzwonki na ich szyjach wyznaczały tempo i kierunek marszu. Jedni przewodnicy krzyczeli okrutnie i bili swoich towarzyszy, inni z czułością zwracali się do nich, lekko poklepując ich zadki.

Słysząc coraz więcej helikopterów i wiedząć, że Lobuche może pomieścić tylko 600 turystów, spakowaliśmy mandżur I ruszyliśmy dalej. Przyśpieszyliśmy kroku na tyle na ile pozwalała nam dająca się już we znaki wysokość. Niedaleko szlaki rozchodzą się w kierunku Lobuche i Chukchung, a dalej pod znany w dolinie Kathmandu Peak Island 6189 m n.p.m. Przepiękny szczyt w Himalajach zachodnich niewymagający dużego doświadczenia, na który organizowane są komercyjne wyprawy.


Pospiesznym krokiem zmierzamy do Lobuche. Zauważyliśmy duże grupy trekerów, idące w tym właśnie kierunku. Szliśmy na wysokości 4400 m n.p.m, kilkaset metrów powyżej przepięknej doliny. U jej podnóża można było dostrzec wioskę Pheriche, z jej małymi zielonymi poletkami do wypasu Jaków. Pomiędzy nimi wznosiły się dwa olbrzymie szczyty. Pokalde 5086 m n.p.m i Taboche 6495 m n.p.m. Zrobiły na nas ogromne wrażenie. Wszyscy idący, zatrzymywali się robiąc pamiątkowe zdjęcia. Do celu mieliśmy około 500 metrów podejścia. Czyli jakieś 5 h marszu wedle naszych przeliczeń.

Ta część trasy była dla nas bardzo wyczerpująca. Podejście z takim obciążeniem, w dodatku niskie ciśnienie, mniejsza ilość tlenu dawała nam się we znaki. Chcieliśmy jak najszybciej znaleźć się we wiosce, w której mieliśmy zostać 2 noce. Znaleźliśmy nocleg w Above Clouds za 700 rupii, który stanowczo odradzamy!!! Dlaczego o tym dalej możecie przeczytać w części III.