Ostatni potomkowie ludu Mentawai – wyprawa w nieznane
Ostatni potomkowie ludu Mentawai – wyprawa w nieznane

Mentawai są rdzennymi mieszkańcami małej wyspy zachodniej Sumatry. Palau Siberut znajduję się tuż poniżej równika słynnego Indonezyjskiego pierścienia ognia, jednego z najbardziej aktywnego sejsmicznie regionu na świecie. Mentawai są łowcami i zbieraczami w przybrzeżnych środowiskach, przy których od lat żyją, a także są najstarszym plemieniem w Indonezji. W 1621 roku Holendrzy odkryli ich miejsce zamieszkania, nazywając je Wyspą szczęścia, mimo że jest 100 kilometrowym odosobnionym pasmem  lądu. Ich język należy do języków austronezyjskich. Wierzą w nadprzyrodzone moce duchów przodków lasu, a także w przedmioty, które są dla nich święte. Żyją w zgodzie z naturą, która ich otacza. Charakteryzują się skromnym ubraniem, tatuażami na całym ciele, ostrzą zęby i kontaktują się za pomocą małpich czaszek z duchami zwierząt i swoich przodków. Mimo że turystyka zawitała w ich obecnym świecie, wciąż można do nich dotrzeć, by zobaczyć jak żyją w zgodzie z naturą.   

W ciągu 20 lat ich ekosystem został naruszony przez firmy, które zaczęły zakładać  plantację palm olejowych lub pozyskiwać drewno z okolicznych lasów. Koncesje firm otrzymane od rządu na eksploatacje ich terenów spowodowały degradacje ich ziem i zwiększyły niepewność życia w tym rejonie. Oczywiście protestowano przeciwko takim praktykom, lecz w lokalnych mediach nie relacjonowano o tych problemach zbyt często. Ostatnie lata zniszczyły tradycyjny styl życia, tworząc z młodych Mentawai nowe pokolenie bez pełnej wiedzy o ich rdzennej kulturze i wierzeniach. Siberut, bo właśnie tak nazywa się wysepka, na której mieszkają, jest jedną z ostatnich, gdzie można do nich zawitać. Zapraszam do świata pełnego tajemnic, bagnistej dżungli, gdzie  czas zatrzymał się w miejscu wraz ze szczęściem ich mieszkańców.

Jak dostać się na wyspę Siberut? Gdzie załatwić pozwolenie i przewodnika?

Przylot na Sumatrę, która jest jedną z większych wysp archipelagu Indonezyjskiego, składającego się z ponad 17 000 wysepek, zajął nam z Europy ponad 20 h z przesiadką w Singapurze. Obszar ten można eksplorować tygodniami i naprawdę zobaczyć tutaj wiele ciekawych miejsc. Jednak nas interesowała malutka wysepka Siberut położona 150 kilometrów od wybrzeży zachodniej Sumatry. Żeby się na nią dostać, wpierw musimy dojechać do Padang, miejscowości, w której załatwić trzeba pozwolenia, przewodnika, kucharzy oraz szybką łódź motorową. Naszym przewodnikiem okazał się bardzo pomocny Mateo, który opiekował się nami podczas 4 dniowego tripu w głąb dżungli.

Mateo jest w średnim wieku, mówi w dialekcie Mentawai, równie dobrze zna angielski dzięki czemu służył nam za tłumacza podczas codziennego życia. Obecnie żyje w Padang i pracuje dla miejscowej agencji organizującej kilkudniowe wyprawy w głąb dżungli. Kontakt znaleźliśmy planując wyprawę jeszcze w Polsce. Wszystkie szczegóły omówiliśmy po przylocie do Indonezji i spotkaniu w małej knajpce przy ulicy zatłoczonej od tuktuków. Przedstawił nam ofertę, która okazała się typowym „januszowym” tripem do wioski gdzie wszystko jest pięknie inscenizowane. Od strojów, makijaż czy tańce i śpiewy. Jest to tak zwana „Wioska Sprzedajka”, jak to ujął. Wszystko robione jest pod turystów.

Pod koniec lat 80-tych rząd zaproponował wybudowanie kościoła, szkoły oraz otwarcie małych sklepików co spowodowało „ucywilizowanie” mieszkańców. Większość z nich przesiedliła się na rzecz łatwiejszego życia i możliwości opuszczenia wyspy, lecz ci, którzy od najmłodszych lat wychowali się w lesie, mając już w obecnych czasach kilkadziesiąt lat, powróciła do dawnego życia.

Musieliśmy wybrać pomiędzy spektaklem teatralnym a prostym życiem nieco starszych mieszkańców, gdzie na pewno nie zobaczymy śpiewów, czy tańców, lecz naturalność codziennej egzystencji. Autentyczność wygrała. Nazajutrz w umówionym miejscu nad nadbrzeżem miasta czekał Mateo, wraz z dwoma kobietami, które będą przygotowywały przez 4 dni posiłki, oraz tragarzem będącym zarazem motorniczym łódki tam na miejscu. Ryż, warzywa, owoce oraz tytoń, który tak bardzo lubią tamtejsi mieszkańcy, były zapakowane w jutowe worki. Niestety, też w reklamówki. W łodzi motorowej siedziało tylko kilka zmierzających w to samo miejsce co my osób. Między innymi, jak się później okazało, mężczyzna z Chin podróżujący po całym świecie, robiąc zdjęcia twarzy poznanym na jego drodze ludziom. Była to jego pasja. Podróż trwająca dwie godziny, minęła szybko. Przy przybijaniu łodzi do wybrzeża Siberut, zauważyliśmy kilka małych motorków najwidoczniej czekających na zbliżającą się motorówkę. Byli to młodzi mieszkańcy wyspy. Dorabiali jako moto-taxi, wożąc przypływających turystów i mieszkańców wyspy pod wskazany adres.

Po wyjściu na ląd każdy z nas wsiadł na motor i w raz z resztą ekipy pojechaliśmy w nieznane. Widoki były piękne. Jadąc szutrową drogą za kompana mieliśmy las, między którego drzewami, przebijał się turkus oceanu. Po kilkunastu minutach dojechaliśmy do ujścia małej rzeczki, gdzie czekała na nas łódka z małym silnikiem motorowym. Cała nasza ósemka ruszyła w głąb dżungli. Płynęliśmy prawie godzinę, wolnym nurtem brązowej od ziemi rzeki. Przybiliśmy do brzegu, gdzie Mateo poinformował, że teraz czeka nas godzinny spacer do pierwszego z domostw. Każdy z nas dostał po butelce wody, lecz nikt nie mógł pić przez wilgoć która unosiła się w powietrzu. Idąc lasem, było tak parno, że wydawać by się mogło, że przyjmowaliśmy wodę przez skórę, jednocześnie od razu ją wydalając. Było tak mokro, że ziemia zapadała się pod naszymi stopami a my razem z nią. Czasami po kolana brnęliśmy w błocie. Moje okulary i obiektywy aparatu parowały jak szyby w aucie zimową porą.

Przewodnik szedł pierwszy, opowiadając o otaczającej nas roślinności. Mijaliśmy trujące krzewy, małe rośliny pnące się po drzewach, które po styku z ludzką skórą powodowały bóle mięśni oraz takie, gdzie po odpowiednim przygotowaniu potrafiły pomóc człowiekowi. W pewnym momencie Mateo stanął w miejscu i szturchnął dłonią liści małej roslinki o nazwie Mimoza, która momentalnie schowała swoje delikatne listki wewnątrz łodygi chroniac sie przed dotykiem. W chwili kiedy słuchałem tych przyrodniczych ciekawostek wpadłem po kolana w błotnistą kałużę, z której ciężko było mnie wyciągnąć. Po kilku minutach tuż po oswobodzeniu z bagnistej pułapki, poczułem dziwny ból w łydce. No tak, olbrzymia pijawka przyssała się do mnie i degustowała moją krew. Mateo szybkim ruchem noża zdjął ją ze skóry. Mieszanką nafty i tytoniu kazał nasmarować nasze ciała. Repelenty z Polski zabrane na komary i inne robactwo niestety tutaj nie pomagały.

Pierwsze spotkanie z ludem Mentawai

Chata ludu Mentawai
Chata UMA

gospodarstwo Mentawai
Taras

Idąc błotnistym terenem, zbliżając się do wioski zaczęły pojawiać się leżące pnie, które służyły mieszkańcom za „mostki”, ułatwiające poruszanie w terenie. W oddali zobaczyliśmy małą, drewnianą chatkę, zwaną w ich dialekcie Uma. Stała na kilkumetrowych palach, utrzymujących całą konstrukcję. Na drewniany taras wchodziło się po grubym pniu z wyciosanych siekierą stopni. Za tarasem znajdowała się zadaszona z suchych liści palmowych, otwarta przestrzeń z sypialnią i kuchnią. Przywitała nas starsza kobieta z mężem, wytatuowanym od stóp po brodę. Oboje mieli około 70 lat. Mężczyzna na szyi obwieszony był żółtymi koralami, a na głowie miał coś w rodzaju kolorowej opaski. Wokół pasa obwinięty był szarą tkaniną. Przygotowano nam herbatę i jedzenie składające się z produktów przywieszonych przez nas. Po posiłku zaczęliśmy oglądać dom i rzeczy znajdujące się w jego wnętrzu. Leżały tam łuki, strzały, okopcone patelnie i garnki. Nad paleniskiem wisiały okopcone pióra ptaków, czaszki domowych zwierząt oraz nieznane mi kości. Przyzwyczajając oczy do ciemności zaglądałem w głąb domu, gdzie dostrzegłem przywieszone do ścian czaszki małp.

Czaszka małpki

Wszyscy wraz z naszymi towarzyszami palili tytoń. Czas popołudniowy, który mijał bardzo powoli, spędziliśmy między innymi nad małym strumieniem, w którym starsza kobieta robiła pranie, a mąż prezentował nam swoje łuki i strzały. Wieczorem razem, przy kolacji wsłuchując się w odgłosy zbliżającej się burzy, Mateo opowiadał nam o życiu w tym miejscu i historii goszczącego nas małżeństwa.

Lud Mentawai

Nie mieliśmy pokoi, osobnej sypialni, łazienki. Nasza grupa wraz z domownikami spała na drewnianej werandzie. Wyścielono nam bambusowe maty, a nad nimi powieszono dużą moskitierę, chroniącą przed komarami i moskitami. Pod naszym tarasem do snu kładły się też dwie świnki, które wróciły ze spaceru po lesie. Wraz z zapadającym zmrokiem las budził się do życia. Umilkły śpiewy ptaków a do głosu doszły cykady. Szum wiatru zwiastował nadchodzącą burze.

Lud Mentawai
Myśliciel 🙂
Kobieta Mentawai

Duchy lasu i rozmowy o życiu z szamanem

Nad ranem obudził nas kogut oraz budzące się ze snu prosiaczki, które po chwili zniknęły w gęstwinie lasu by wrócić dopiero na wieczór. Dziś czekał na nas krótki trekking i przejście do większego domu, gdzie mieszkał szaman wraz z jego niepełnosprawną żoną.

Domostwo Mentawai

Wędrówka nie trwała długo. Kolejne domostwo znajdowało się godzinę marszu od pierwszego. Teren, na którym stała Uma był większy i bardziej zagospodarowany. Tutaj mieszkał szaman o imieniu Kuki, którego pozycja materialna wydawała się lepsza. Dom stał na dużych drewnianych balach z potężnym, zadaszonym tarasem, połączonym z innymi pomieszczeniami. Większość czasu siedzieliśmy oczywiście na tarasie, gdzie jedliśmy, spaliśmy, odpoczywaliśmy i wysłuchiwaliśmy historii opowiadanych przez pana domu. Z wyglądu miał około 80 lat, lecz tak naprawdę Mateo ani on sam, nie wiedział ile tak naprawdę ma. Tutaj czas płynie wolno i nikt nie liczy lat a urodziny nie są celebrowane. Liczy się tu i teraz mówił Kuki.

Ta chata również ozdobiona była kośćmi martwych zwierząt, lecz tutaj wisiało znacznie więcej małych, małpich czaszek i ptasich dziobów, których Kuki używał do rytuałów. Dookoła domu biegały kury i świnki, które siliły się miąższem drzewa Sago, rosnącego w tych podmokłych lasach. Biegały też dwa psy, które pilnowały gospodarstwa. Czasami obok nas przechadzały się dwa kotki chcące podebrać nam jedzenie pozostawione na talerzu.

Kuki mieszkał z żoną, która była niewidoma. Cały dzień siedziała w małym pomieszczeniu, bliziutko wyjścia. Prawdopodobnie nie chodziła. Widzieliśmy jak z czułością karmił ją i mył. Opiekował się nią jak kiedyś ona nim. Często mówiła sama do siebie, a może do wszechobecnych duchów, czasem nuciła nieznane nam melodie, patrząc przed siebie. Zastanawialiśmy się, czy w ogóle wie, że tu jesteśmy.

Żona Kukiego

Drzewo Sago – drzewo życia

Pewnego popołudnia Kuki zapytał, czy chcemy iść z nim ściąć drzewo Sago. Z chęcią poszliśmy mu pomóc. Sagowce są palmami mających wiele odmian i są głównym źródłem pożywienia mieszkańców lasu. Ta mierzyła kilka metrów wysokości i pasie też nie była szczupła 🙂 Zastanawialiśmy się, jak długo zajmie nam ścięcie tego kolosa. Sagowce to drzewa, których środek jest miękki i bogaty w skrobię. Ścięcie tego okazu zajęło nam 40 minut.

Po ścięciu pozostawia się korzeń wraz z metrowym kawałkiem pnia, by po kilku tygodniach można było zebrać tłuste, białe larwy żuka leśnego. Przy ścince pomagał nam przewodnik, pokazujący poszczególne etapy wycinki. Porąbaliśmy drzewo na mniejsze kawałki od długości jednego metra, by móc część z nich zanieść domowym zwierzętom. Jest to ich podstawowe pożywienie. Nienadająca się do jedzenia kora służy jako utwardzenie terenu wokoło domu.

Drzewo Sago

Po wydłubaniu miąższu, ścierając go na dużej drewnianej tarce, kobiety wydobywały skrobie, oddzielając ją od włókien palmy. Ze skrobiowej papki włożonej do bambusowych tubek, piecze się chlebek, przypominający trochę pieczywo ryżowe. Uzyskaną skrobię można też przechowywać przez kilka tygodni w drewnianych naczyniach.

Posilek z nietoperza

Czasem poluje się tu na małpy, ptaki i inne zwierzęta, których czaszki wisiały w zamieszkałej chacie dosłownie wszędzie. My zapolowaliśmy na małe nietoperze. Siatkę rozwiesza się między drzewami i czeka do zmroku aż te małe ssaki wyfruną na łowy. Po złapaniu kilkunastu sztuk, mieliśmy wieczorny posiłek, składający się z usmażonych nad ogniskiem ssaków, wraz z chlebkiem i sałatką przyrządzoną przez kobiety.

Kolacja u Kukiego

Po kolacji przesiadywaliśmy na tarasie z szamanem opowiadającym o duchach lasu i historiach związanych z tym miejscem. O polowaniach na zwierzęta i rytuałach tatuowania własnego ciała. Tatuaże służą jako ozdoba, która ma na celu „zniechęcić duszę mieszkającą w środku do odejścia”. Może dlatego tak długo żyją? Kto wie?

Szaman Kuki
Szaman Kuki i jego ukochane fajeczki

Mateo posiadał jeszcze jedną umiejętność. Potrafił naśladować odgłosy ptaków a w szczególności bardzo rzadko występującego gatunku sowy. Po kliku minutach nawoływania przyleciała do nas i usiadła niedaleko nas. Ten gatunek jak i wiele innych jest narażony na wyginięcie przez wycinkę lasu pod plantacje palm olejowych.

Kolejny dzień z życia w dżungli – połów ryb i wyplatanie koszy

Dowiedzieliśmy się, że dziś kobiety będą łowić ryby. Naturalnie, zgodnie z duchem podróżnika postanowiliśmy iść z nimi. Kobieta miała ze sobą metrową tubę bambusową, wraz z ręcznie zrobionym podbierakiem. Rzeka była mętna, pełna korzeni, liści i mułu. Kobieta, zanurzyła się po pas i zaczęła wsadzać podbierak głęboko w brunatno-szarą wodę. Za każdym razem wyciągała, pełną sieć mokrych gałęzi i liści a między nimi pojawiały się małe rybki z krewetkami rzecznymi oraz żabami. Cały połów chowany był do bambusowej tuby i zakrywany drewnianym denkiem.

Po porannych łowach usiedliśmy na werandzie z Kukim i pomagaliśmy pleść kosze i klatki na koguty z liści palm Sago. Tutaj czas płynął wolno i nostalgicznie. Cisza i spokój dodawał uroku temu niesamowitemu miejscu. Po drugim dniu pobytu zauważyłem, że zaczynam chodzić w samych majtkach i boso, nie patrząc w ekran telefonu komórkowego szukającego sieci, Czyżbym już po dwóch dniach dostosowywał się do warunków, jakie tu panują? hahaha…

Zabijanie zwierząt odbywa sie tutaj z szacunkiem. Gdy została zabijana kura czy świnka, mieszkańcy przemawiali do zwierzęcia przepraszając za odbieranie życia i jednocześnie dziękując za posiłek. Nikt patrząc na kurczaka czy świnkę nie widzi nugetsów z KFC czy kotletów.

Popołudniami do domu przychodzili goście. Między innymi brat Kukiego, z wiecznie wsadzoną fajka między zębami. Przesiadywali z nami, jedząc i pijąc, kręcąc fajki wcześniej wysuszonego tytoniu, który nosili przy pasie biodrowym. Czas mijał, a my wciąż domagaliśmy się spróbowania białych grubych robaków, które zamieszkiwały wnętrze ściętych drzew Sago. Obiecano nam, że jutro nadejdzie ten dzień i pójdziemy ich szukać.

Szaman kuki i jego brat
Kuki, ja i jego brat

Ostatnia noc minęła spokojnie, bez deszczu i burzy, lecz z robactwem, które pogryzło nas mimo chroniącej moskitiery. Poranne śniadanie i wymarsz do lasu zwiastował nową przygodę. Po białe grube robale szliśmy całą naszą grupką. Przewodnikami tym razem był Kuki i jego brat. Po odejściu od chaty przez błotniste ścieżki szukaliśmy powalonych lub ściętych niedawno drzew. W jednym z nich po oderwaniu znacznego kawałka kory, nic nie znaleźliśmy Trzeba było iść bardziej w głąb lasu i szukać nieco starszych zwilgotniałych pni, w których znajdziemy dorodne sztuki.

Jak smakują larwy żuka?

Po chwili zauważyliśmy dwa wyrastające z ziemi pnie z kawałkami starej opadającej z palmy kory. Tutaj Kuki wraz z jego bratem rozczłonkowali spróchniały, wilgotny pień i zaczęli wyciągać z niego żywe i dość dorodne okazy białych wijących się robaków. Okazało się, że są to larwy tutejszych żuków, które mają w sobie dużo protein i są dla nich prawdziwym przysmakiem. Po powrocie upiekliśmy je nad ogniem, by spróbować owego specjału. Powiedziano nam, by głowę larwy żuka przegryźć i wypluć, natomiast resztę zjeść. Oczywiście wcześniej larwy były przypiekane nad ogniskiem. Czy smakowały? Raczej skosztowaliśmy ich z czystej ciekawości tak jak wszystko inne. Chrupiące z zewnątrz, rozlewające się po przegryzieniu nie przypominały w smaku niczego.

Larwy żuka

Ostatni wieczór upłynął nam na rozmowach w odgłosach budzącej się do życia dżungli. Kuki twierdził, że może o każdym z nas coś opowiedzieć i oświadczył, że nad każdym z nas widzi dobrego ducha, który nas strzeże i że, do domu wrócimy wszyscy szczęśliwi. Było to przyjemne doświadczenie oraz dobra wiadomość z uwagi na fakt, że czekała na nas długa powrotna podróż.

Poranek nie różnił się od pozostałych. O 6.00 rano obudziły nas świnki i koguty piejące nieopodal. Wschód słońca zwiastował nowy dzień. Po śniadaniu, otrzymałem, w zamian za kilka prezentów z polski, wysuszoną czaszkę małpki i strzałę, której grot był nasączony trucizną, Kuki poinstruował stanowczo, że skaleczenie grotem, może spowodować śmierć.

Tak oto zakończyła się nasza przygoda u jednych z ostatnich plemion Indonezyjskich wysp. W tym niesamowitym miejscu nauczyliśmy się, że człowiek tak naprawdę nie dużo potrzebuje, by przetrwać i być szczęśliwym, cieszyć się wolnością. W przeciągu stuleci nauczył się korzystać z otaczających go naturalnych dóbr, jakie daje mu ziemia, woda i ogień. Choć ten skrawek raju jak nazwał Mateo to miejsce, już nie należy do Mentawai, ponieważ rząd im go zabrał, oni nie zamierzają stąd odejść. Po 2 latach od pobytu na wyspie Kuki umarł. Informacja dotarła do nas w wiadomości email od naszego przewodnika Mateo. Zawsze zapamiętamy jego niesamowity i pełen optymizmu i szczerości uśmiech…

Kuki z obiadem
Andre
Mistrzostwo w sztuce podróżowania, nie wyrasta z ćwiczeń czy talentu. Żadna szkoła nie nauczy Cię zastrzelenia podczas przeprawy z plecakiem przez Wschodnią Afrykę albo jak umknąć przed zemstą Montezumy podczas wędrówki przez Meksyk. To jest jak sposób życia, nieznany dla większości ludzi. Tego się nie da opowiedzieć przyjaciołom, którzy zostali w domu w trakcie zwykłej rozmowy. To jest jak uczucie. To podniecenie, które odczuwam w noc przed podróżą. To euforia, która nadchodzi wraz z kupnem biletu na pociąg w jedną stronę, do miejsca, o którym nigdy wcześniej nie słyszałem. To te małe rzeczy, które tak często przemykają niezauważone. Zdarza się często, wracając myślami do dnia, kiedy zastanawiałem się, gdzie chce pojechać. Zastanawiam się wtedy. Jak się tu znalazłem i dlaczego ja? I przypominam sobie wszystko, co widziałem i co zrobiłem, ludzi których poznałem, kraje które nazwałem domem i całe robactwo, które przez przypadek zjadłem. Od ładnych paru lat podróżnik amator, miłośnik gór, nieprzetartych i przetartych szlaków. Wspólnie ze znajomymi, niekiedy sam planuje podróże w odległe miejsca na świecie tam, gdzie turystyka jeszcze głęboko się nie zakorzeniła.

Zerknij i tu :)

6 Comments

  1. Menel
    2 stycznia 2022 at 21:06

    Podoba mi się ten wpis. Zajebista przygoda!!!!

  2. Marek
    3 stycznia 2022 at 20:16

    Świetne zdjęcia a przygodna zacna! Ciekawi mnie jak brzmi taki las nocą

    1. Andre Author
      13 stycznia 2022 at 11:48

      Kiedy zaczyna się noc brzmi głośno. Cykady budzą sie do życia.W nocy dochodzą nieznane i tajemnicze odgłosy lasu 🙂

  3. Asia
    12 stycznia 2022 at 22:59

    Dzięki za możliwość przeniesienia się na chwile do dżungli na dalekiej Siberut i poznania Kuki i jego rodziny 🙂 Super przygoda i piękne zdjęcia!

    1. Mo Nika
      17 stycznia 2023 at 08:21

      Teraz ten post jest już kommemoratywny, ponieważ dostaliśmy informację, że niestety Kuki zmarł ;(

  4. Adrian
    24 października 2024 at 16:26

    Ciekawe czy i jeśli tak to czym się stresują, to prawdziwy powód ich długowieczności, z dala od cywilizacji. Super wyprawa!

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *