Treking do EBC z Salleri – koszty, trasy i pozwolenia (2022 r)
Salleri – Namche Bazaar (część I)
Treking pod Everest Base Camp to chyba najbardziej komercyjny treking w Himalajach. Zapomnijcie o samotności, medytacjach i jakiś duchowych uniesieniach. No, chyba że tłumy Wam niestraszne 🙂 Statystyki odwiedzających Nepal w 2022 to ponad 600k turystów z całego świata. Pomimo komercji uważam, że warto się tam wybrać no i dzięki komercji infrastruktura przygotowana jest bardzo dobrze. Przez to, że mielimy sporo czasu, nam szlak zajął 16 dni (łącznie 239 km/ suma podejść 11 448 m, suma zejść 11 517 m). Można go zrobić w krótszym czasie i mniejszym kilometrarzu zaczynając z Lukli. Ale mając czas, po co się spieszyć i tylko odhaczać kolejne punkty z wishlisty. Całość podzieliliśmy na kilka części, żeby było łatwiej Wam przebrnąć przez ściany tekstu. Chociaż kto w ogóle w dzisiejszych czasach czyta blogi 😀
Jak dostać się do Nepalu
Do Nepalu najtaniej dostać się kombinowanymi lotami z Polski do Delhi. Potem do Nepalu z przesiadką na granicy, możecie dostać się nocnym pociągiem i autobusem. Jest to najtańsza, aczkolwiek najdłuższa opcja podróży. Następnie w zależności od tego ile macie czasu, możecie zacząć z Salleri czyli tak jak robiły to wyprawy przed laty i my, bądź jak większość, polecieć do Lukli o ile warunki pogodowe nie pokrzyżują Wam planów. Właśnie o tym jak wygląda szlak z Salleri będzie ten wpis.
Który sezon wybrać na treking pod EBC – Everest Base Camp
Ogólnie na dreptanie po Himalajach dobre są dwa sezony: wiosenny – kwiecień – maj oraz jesienny październik-listopad. Lato podobno tonie w monsunach, pijawkach i błocie. A pijawek sporo już na swej drodze mieliśmy w Indiach. Za wiosną w Himalajach przemawiają kwitnące rododendrony za to za jesienią, kolory. Kto z Was nie kocha tych brązów, żółci, czerwieni i tego pięknego, jesiennego słońca. Obecnie obóz został przeniesiony w głąb, aby nie był tak łatwo dostępny dla turystów, ze względu na tak prozaiczną przyczynę, jak choroby i przeziębienia mogące zniszczyć marzenia i plany wspinaczy.
Dla kogo jest treking w Himalajach
Treking w Himalajach przede wszystkim to duże wysokości a co za tym idzie aklimatyzacja. Dajcie sobie czas na aklimatyzację. Nie zaliczajcie punktów, nie biegnijcie. Zostawcie sobie zapas czasu, który przyda się w przypadku zatrucia pokarmowego, a który ewentualnie możecie później spożytkować na zwiedzanie Katmandu. Bez aklimatyzacji nie będziecie czerpać przyjemności z tego wyjazdu, a chyba o nią tutaj chodzi. Drugą ważną kwestią jest kondycja. Nie polecam go osobom, które na co dzień siedzą za biurkiem a ich jedyną aktywnością są spacery z psem. Oczywiście nie mówię, że się nie da tego przejść, bo da się ale jeszcze raz podkreślam, że tu chodzi o przyjemność! My przed wyjazdem praktykowaliśmy sporo treningów aerobowych i anaerobowych. Siłowe treningi raczej na niewiele się zdadzą. Warto ćwiczyć wytrzymałość i serducho.
Co zabrać na treking w Himalaje?
Wszystko zależy od tego, w jakim stylu chcecie się tam szwendać. My nie braliśmy ani przewodnika ani tragarza. Po prostu mieliśmy ogrom czasu na przejście. Żeby minimalizować koszty wzięliśmy ze sobą trochę jedzenia, kuchenkę, która mega się przydała, bo koszty ciepłej wody wraz z wysokością rosną. Poniżej w podpunktach macie naszą listę rzeczy, które nam sie przydały. Treking zaplanowaliśmy na 10-14 dni, żeby zrobić wszystko na spokojnie.
- hajs, hajs bejbe!!!
- krem z filtrem,
- okulary przeciwsłoneczne,
- czapki z daszkiem i takie na zimę,
- śpiwory,
- plastry na odciski i jeszcze raz plastry na odciski – Compeed od lat ich używamy są niezawodne,
- skarpetki z merino nie najgrubsze,
- skarpetki kompresyjne Andrzej – Dynafit, ja osobiście uwielbiam markę Ceep,
- opaski kompresyjne na łydki (również marki Ceep). Osobiście wolę opaski bo wystarczy jedna para na dwa tygodnie,
- buty podejściowe – oboje nie lubimy butów wysokich, w których kostka nie pracuje i łatwiej o kontuzję,
- raczki – przydały się raz 😀 w tym momencie można się było beznich obejść,
- stuptuty – jak by przysypało gdzieś śniegiem,
- spodnie krótkie i długie,
- koszulki merino jedna z krótki druga z długim rękawem,
- puchówka,
- czołówka,
- power bank,
- po dwie bluzy,
- bielizna również merino,
- kurtka z membraną,
- parasolka – przydała nam się mega w tym deszczu,
- pałatki takie duże żeby plecaki zakryły,
- plecaki 60 i 65 L,
- filtr do wody – przydał się na odcinku z Salleri do Namche (używamy marki Grayl), oczywiście lżejsze są tabletki do oczyszczania wody,
- chusteczki nawilżane idealne zamiast prysznica :),
- kuchenka typu jetboil i gaz,
- liofilizaty,
- owsianka i bakalie + sól,
- pomadka – bardzo istotna,
- buff na ryjec MEGA ważny żeby tego lodowatego powietrza nie wciągać,
- rękawiczki,
- tabletki na gardło plus polopiryna,
- lokalne tabletki na zatrucie pokarmowe,
- ogrzewacze chemiczne – miałam za dzieciaka odmrożone dłonie i niestety mam ogromny problem z nimi,
- kije trekingowe,
- tabletki Diuramid – bo niestety Andrzej źle znosi wysokości,
- stopery do uszu,
- tona sprzętu fotograficznego 😀 tak jakbym miała za mało do dźwigania!
To chyba wszystko tak mi sę wydaje.
Jak dostać się do Nepalu z Indii z New Delhi

Do Nepalu a dokładnie na granicę w Sonauli dostaliśmy się z Indii nocnym pociągiem, w którym każdy dostał własne kojo wraz z pościelą pachnącą świeżością. Poznaliśmy dziewczynę z Nepalu, mieszkającą w Australii jadącą w tym samym kierunku. Przyleciała na święta do swej rodziny. Kiedy podróż dobiegła końca, zaproponowała nam podwózkę na granicę. Po porzegnaniu, przejął nas riksiarz wożący nas od biura imigracyjnego w celu potwierdzenia, opuszczenia Indii i do punktu kontroli bagażowej.
Ogólnie całe to zamieszanie na granicy trwało około godziny. O Vizę wcześniej aplikowaliśmy przez internet http://online.nepalimmigration.gov.np/tourist-visa. Było to zdecydowanie szybsze rozwiązanie, dzięki czemu na granicy, to już tylko formalność. Oczywiście w rozumieniu nepalskim. Po odhaczeniu wszystkich punktów granicznych po stronie Hinduskiej przekroczyliśmy granice, by następnie zrobić test na Covid. Następnie udaliśmy się do Nepalskiego biura granicznego opłacić wizę. Wszystkie formalności zajęły okolo 40 minut, wraz załatwieniem autobusu w punkcie, gdzie wcześniej zrobiliśmy skany i druki dokumentów. Na nasze szczęście już za chwilę miał pojawić się nasz transport. Mężczyzna, który sprzedał nam bilety nawet pomógł z bagażami przy wejściu do wehikułu.
Dalej poszło z górki. Odcinek ok. 200 km jechaliśmy naaaaprawdę długo, ze względu na brak dróg, w dosłownym znaczeniu tego słowa. Obfite ulewy będą jeszcze kilka razy na tapecie, bo one naprawdę odciskają swój ślad w tej części świata.
Pierwsze kroki w Katmandu
W Katmandu wysiedliśmy o 4 rano poobijani i mocno zmęczeni. To co działo się z autobusem w nocy to dopiero przeżycie. Dobrze, że nie musieliśmy oglądać tych dróg. Ku naszemu zdziwieniu z luku bagażowego wysiadły również dwie kozy. Jedna z nich od razu padła na nogi, druga jak szalona zaczęła sikać. Współczuję im tej przejażdżki w smrodzie, z bagażami podskakującymi na każdej dziurze i w tej okropnej duchocie. Dobrze, że przetrwały.

W Katmandu od razu dopadł nas taksówkarz, który za kilkukilometrową podwózkę krzyknął taką kwotę, że jedyne co nam pozostało to śmiech. Nawet złotówy w Polsce tak nie ograbiają. Powiedziałem do niego, że to moja kolejna wizyta w Nepalu wtedy powiedział ok, ok i dał normalną cenę. Zatrzymaliśmy się na kilka dni w Blue Mountain Home Stay (10 minut od Thamelu) za bardzo przyzwoitą cenę, około 50 zł za noc za dwa łby ze wspólną łazienką. Gospodarze przyjęli nas o 5 rano, co było naprawdę świetne. Co do śniadań, to nie były one powalające ale w Katmandu jest bardzo dużo knajpek, gdzie można smacznie zjeść.
Po TIMS na treking w 2022 r. ustawiliśmy się w ogromnej kolejce w urzędzie. Wszystko jakoś w miarę poszło. Dostaliśmy do wypełnienia papiery, dołączyliśmy zdjęcia, które mieliśmy ze sobą, zrobiliśmy opłaty – w 2022 r. – tylko gotówka. TIMSa wyrobicie w Tourist Service Centre w Kathmandu – około 15 minut od Thamel – starej dzielnicy Katmandu z klimatycznymi sklepami i knajpkami.

Skoro ma być o EBC to do rzeczy…
Etap I – Jak dostać się z Katmandu do Salleri?
Z Kathmandu do Salleri, skąd wyruszyła wyprawa pierwszego zdobywcy Mount Everestu, można dostać się na kilka sposobów: autobusem, który w tym czasie z powodu zawalisk po obfitych opadach nie kursował, samolotem do Paplu, taksówką bądź mini busem (7 osób). Opcja samolotu najciekawsza, bo szybka, za to cenowo ponad nasz budżet a wąż w kieszeni syczał, że przed nami jeszcze, co najmniej kilka miesięcy włóczęgi. Wąż w kieszeni i komfort czasu, którego nigdy na żadnym wyjeździe nie doświadczyłem ani ja ani Monia zadecydowało. Nie musieliśmy się spieszyć, jedynie ważność Vizy nas ograniczała.
Bilety na busa dostaniecie w każdej agencji turystycznej w Katmandu. Koszt to 3000 rupii nepalskich (ok 90 PLN ) od głowy, a raczej od dupy na siedzeniu. Ruszyliśmy o 4.00 nad ranem, czekając w umówionym miejscu. Przed nami 290 km Ahoj przygodo…
Droga nie była zbyt przyjemna. Początkowo na trasie „istniał”asfalt, który z upływem czasu zamienił się w ser szwajcarski lub całkowicie zniknął. Już po kilku godzinach odczuwaliśmy bolączkę naszej podróży. Czas mijał wolno. Wszyscy pasażerowie spali. Zastanawialiśmy się, jak można spać kiedy droga jest tak strasznie wyboista. Głowy pasażerów bujały się z lewej na prawą, ich szyje był giętkie jak u łabędzia, a ich ciała podskakiwały rytmicznie niczym na galopującym koniu, co absolutnie nie przeszkadzało im w drzemce.
W połowie drogi złapaliśmy gumę, zresztą co tu się dziwić zważywszy na stan ogumienia i dróg. Na dłuższą chwilę zatrzymaliśmy się w wiosce, gdzie woźnica dogadał się z lokalnym mechanikiem i raz-dwa wymienił nam oponę. Jeszcze kilka postojów na toaletę, posiłek w pobliskich jadłodajniach i po 11 h, wyczerpani dotarliśmy do Salleri. Tak dobrze czytacie – 290 km zajęło 11 h!!!

W Salleri jest kilka hosteli, do których można podejść i wynegocjować cenę noclegu z posiłkiem. Średnie ceny wahają się około 10 euro za skromny pokój. My spaliśmy u byłego przewodnika górskiego, jak się okazało przy kolacji.
Żeby skrócić trasę trekkingu o kilkanaście km, można zamówić auto w Salleri do Taksindu La. Cena to 4500 rupii od osoby. Mieliśmy czas, więc podreptaliśmy z buta. Nie mieliśmy także, żadnych zaplanowanych noclegów. Stwierdziliśmy, że legniemy tam, gdzie będziemy chcieli.
Treking do EBC | odcienek Salleri – Taksindu La
Pierwsza baza na tarsie do Everest Base Camp
- dystans 18 km | w górę 1058 m, w dół 489 m
Pierwsza przełęcz dzisiejszego dnia, na którą planowaliśmy się wdrapać to Taksindu La 3071 m .n.p.m. Po drodze mijamy Paplu, gdzie zatrzymujemy się na kawę z kawiarki tuż przy lotnisku! Rozmawiamy z Malezyjczykami, którzy od tygodnia czekają na lot do Lukli a wraz z nimi 1000 innych osób w Kathmandu, wszystko z powodu obfitych opadów. Trochę nas to martwi pod kątem szukania noclegów. No cóż, będzie, co będzie. Dopijamy ostatni łyk i idziemy. Droga wiedzie przez nepalskie wioski, gdzie widać jeszcze rodzinne życie. Spokojne, ciężkie, wiejskie życie.

Domy budowane głównie z kamienia z blaszanym zadaszeniem i drewnianymi okiennicami, zazwyczaj malowanymi na niebiesko. Mieszkańcy przed domami obierali kukurydzę, suszyli przyprawy, a obsmarkane dzieciaki biegały po okolicy, machając do nas wesoło.



W pewnym momencie z domu na wzgórzu wybiegł chłopak, przeskakując kilka stopni naraz, dosłownie zleciał ku nam. Spodziewałem się raczej ciekawskich pytań, natomiast dzieciak zaczął szarpać Monię za rękę i wrzeszczał ”Give me one dolar” zapytała „For what one dolar?” nie zrozumiał nic i zmienił śpiewkę na „give me chocollate” trochę nas to zasmuciło, odeszliśmy nic nie odpowiadając.



Mijamy przełęcz Taksindu La 3071 m .n.p.m, z której nic prócz mgły już nie widać. Dochodzimy do stupy. Słońca od dawna już nie ma a krajobraz zasnuł się chmurami. Siadamy, wyciągamy chleb i ser i zaczynamy pałaszować. Nagle znad muru wyłoniła się głowa mnicha, przyprawiając Monię o zawał serca. Poczęstowaliśmy go chlebem i serem, nie przerywając dyskusji o tym, co powinniśmy zrobić.

Wstępnie planowaliśmy dojść dzisiejszego dnia dalej, jednak tak gwałtowna zmiana pogody pokrzyżowała nasze plany. Zajrzeliśmy na mapy.cz, bo zza mgły nic nie było widać. W pobliżu gdzieś tu schowany był guesthouse. I tak trafiliśmy do pierwszego noclegu w Panorama Lodge (500 rupii), z tym że trzeba zamówić na miejscu coś do jedzenia. Cena uczciwa. Oprócz nas była tam grupa Niemców, którzy przy kolacji trochę z nami pogadali polecając lokalny alkohol z fermentowanego milletu. W drodze powrotnej spróbujemy napitku, bo znowu zawitamy w progi tego domu.
Treking do EBC | odcienek Taksindu – Bupsa
Druga baza na tarsie do Everest Base Camp
- dystans 15 km | 930 m podejścia/ 1500 m zejścia
Następnego dnia zaraz po śniadaniu ruszamy dalej. Niestety od rana siąpi deszcz a dookoła mgła. Monia uwielbia takie klimaty za plecami słyszę ciągle ochy i achy na przemiennie z migawką jej aparatu. Trasa jest mimo wszystko ładna. W dalszym ciągu obserwujemy toczące się dookoła życie. Po drodze zatrzymujemy się na herbacie i przekąsce. Trzeba powoli odciążać te nasze plecaki. W normalnych warunkach trasa ta jest mało uczęszczana, jednak warunki atmosferyczne i wstrzymane loty do Lukli sprawiły, że sporo ludzi ruszyło z Taksindu La dzień przed nami.



Do miejscowości Bupsa prowadzi dość strome podejście, na którym ogrom ludzi odpoczywało. Trochę nas to zaniepokoiło, włączyliśmy zatem drugi bieg dochodząc na miejsce około 17 h. Na górze istny chaos trekerzy biegali między lodgami. Brakowało miejsc. Moni udało się znaleźć „pokój”, z którego wychodząc przechodziliśmy przez salę, na której spała spora ilość piechurów. Na zewnątrz był „prysznic” i toaleta. Chyba były to najgorsze warunki sanitarne na trasie.
Byliśmy bardzo głodni i zmęczeni więc poszliśmy szybciutko na wieczorny posiłek. Złożyliśmy zamówienie. Po kilku minutach kilkunastoosobowa grupa induskich turystów z przewodnikami i tragarzami weszła do środka rozlokowując się przy naszym stole. Przewodnik z pewnością siebie kazał nam się przenieść do stolika pod drzwiami. Odmówiliśmy, bo tam po prostu było zimno i nie było krzeseł a stolik był czymś nie dokońca określonym. Oj się chłop zdziwił. Po 30 minutach oczekiwania na strawę grupa, która przyszła sporo po nas zaczęła dostawać jedzenie. Zdenerwowany poszedłem do kuchni spytać się co z naszym zamówieniem. Kazali nam czekać. Mijały następne minuty. W trakcie tego czasu Hindusi byli nadal obsługiwani. Poszedłem do garkuchni kolejny raz. Znów kazali nam czekać. Chcieliśmy już wychodzić, ale ubiegli nas przynosząc kolację. Nazwa knajpy, w której jedliśmy to Hotel Yellow-top. Niestety nie polecamy. Tutaj, zrozumieliśmy do czego potrzebny jest przewodnik.
Treking do EBC | odcienek Bupsa – Chaurikharka
Trzecia baza na tarsie do Everest Base Camp
- dystans 16 km | 1000 m podejścia/ 1300 m zejścia
Ok 6 rano następnego dnia w wiosce, gwar i poruszenie. Wszyscy się krzątali. Tym razem nikt nie chciał mieć problemu ze znalezieniem noclegu. Dzisiaj naszym celem jest Chaurikharka położona jedyne 16 km dalej. Podejść będzie około 1000 m a zejść 1300 m. Więc będzie raz z górki, a raz pod górkę. Dzień ten zapamiętaliśmy bardzo dobrze. Już od rana padał deszcz, który raz siąpi jak upierdliwy katar, a raz odkręca konkretnie kurek i daje popalić. Przez wilgoć plecaki zwiększyły swoją wagę. Pomimo zabezpieczenia ich ponczem i włożenia na siebie kurtek przeciwdeszczowych, przemokliśmy. A do dziadzi z tym całym Goretex-sitem. To jest dobre rozwiązanie, jak nie ma się na sobie plecaka i idzie się na spacer po lesie. Zdecydowanie na ten szlak Monia poleca parasolkę. Tak, dobrze czytacie PARASOLKĘ.

Co do parasolki to kupiła ją w Indiach a ja się z niej śmiałem, że bierze ze sobą kolejne graty, których nigdy nie użyje, bo kto używa w górach parasolki?! Ścieżka była błotnista, usłana kamieniami umazanymi odchodami osłów pracujących również w turystyce. Po mniej więcej dwóch godzinach trafiliśmy do lodgy trochę po to, żeby odpocząć a trochę po to żeby w końcu zjeść śniadanie. Obsługiwał nas zdobywca K2 w 2016 roku, który był kiedyś szerpą. Mieszkał wraz z żoną w bardzo skromnych warunkach. Nic dodać, nic ująć. Zjedliśmy po ogromnym naleśniku z dżemem po 200 rupii za sztukę i ruszyliśmy dalej. Trasa prowadziła przez las. Co było wokoło? Nie mieliśmy pojęcia. Jedynie mgła i powyginane kształty był w zasięgu naszego wzroku.

Ale zaraz, zaraz coś przed nami, jakaś kolejka kolorowych ludków. Podeszliśmy bliżej, okazało się, że droga spłynęła wraz z lawiną błotną i drzewami. Trzeba zachować rozsądne odstępy, bo kto wie, czy znowu coś nie spłynie z góry.

W trakcie wędrówki zatrzymując się w jednej z lodgy, rozmawialiśmy z przesympatycznym Rosjaninem, który opowiadał nam o tym, że jest „Lucky man”, że mógł wyjechać z Rosji. Kilkoro jego znajomych nie miało tego szczęścia i obecnie już nie żyło przez zawieruchy z Ukrainą. Opowiadał nam o swojej podróży motorem po Europie, my w tym czasie piliśmy „hot lemon”, który w tym przybytku był niczym więcej jak napojem typu Tang. Tego smaku zapomnieć się nie da.
Dzisiejszy dzień dał nam w kość. Nigdy nie spuchły mi tak łydki. Może to przez te kilogramy na plecach a może przez wilgoć, a może jedno i drugie. Monia błagała o nowe kolana 😀 Kolejną noc spędziliśmy w przytulnym miejscu na trasie. Słychać tam było radosne krzyki dzieci, które w ogródku zrywały warzywa na naszą kolację. Podczas kolacji Pan domu opowiedział, jak wpadł na pomysł swojego biznesu jeszcze przed czasami lotów z Lukli. Wtedy turystów było zdecydowanie więcej na szlaku. W pierwszej kolejności otworzył mały sklepik z restauracją. Potem z czasem otworzył lodge, rozbudował swój dom i był pierwszym, który dał przykład innym. Wydaje nam się, że lodga nazywa się Green Tara i jest oznaczona tylko na mapy.cz. W ramach noclegu, mogliśmy bezpłatnie naładować telefony i powerbanki. Na szlaku jest to rzadkością. Grzejąc się w śpiworach przez okno obserwowaliśmy turystów, którzy niczym zombie powłóczyli nogami, idąc przed siebie.


Na kolację zamówiliśmy momosy z warzywami. Były smaczne, tanie i ciepłe. Nocleg kosztował 300 rupii, pościel była świeża, ale „prysznic” tylko z opcją zimnej wody. No i pamiętajcie, że na szlaku nie ma ogrzewania w pokojach. Jedyne ciepłe miejsca to wspólne sale z piecykiem.
Ranek znowu przywitał nas obfitym deszczem i mgłą. Na śniadanie zjedliśmy tibetan bread z miodem i serem, który kupiliśmy dwa dni wcześniej w Panorama Lode 🙂 Proste a dobre. Gospodarz powiedział, że z powodu pogody ponad 1000 osób czeka na lotnisku w Kathmandu, by dostać się do Lukli (najniebezpieczniejszego lotniska świata) no i jeszcze ta duża grupa czekająca w Paplu. Jeśli pogoda się poprawi i wszyscy dotrą do Lukli, co wiąże się z zapotrzebowaniem na noclegi w parku Narodowym. Mieliśmy szczęście, ponieważ byliśmy dzień przed nimi i duże szanse, że my problemu mieć nie będziemy.
Treking do EBC | odcinek Chaurikharka – Namche Bazaar
Czwarta baza na tarsie do Everest Base Camp
- dystans 17 km | 1450 m podejścia/ 666 m zejścia
Pożegnaliśmy się z miłymi gospodarzami i w przemoczonych butach oraz wilgotnych ubraniach wystartowaliśmy na szlak. Dziś celem było Namche Bazar oddalone od nas ok 17 km, miejsce z którego wszyscy trekerzy wychodzą na główny szlak parku Narodowego Sagarmatha, by dotrzeć m.in. pod Mount Everest. Szlak prowadzący do Namche był podobny do wczorajszego. Rajd dosłownie w gównianym błocie a do tego śliskich jak pierun kamieniach. Bez względu na rodzaj podeszwy czy to Vibram, Pomoca czy Presa, jeżeli ma się warstwę błota pod spodem, gwarantowana jest jazda figurowa. Co chwila otrzepujemy buty z błota, żeby dojść ze wszystkimi zębami do naszego celu. Dużą zaletą deszczu przy tak dużym obłożeniu zwierząt na szlaku jest to, że nie ma dręczących człowieka much.

Po drodzę minęliśmy 3 check-pointy, w których łącznie skasowano nas po 5000 rupii od osoby. Po 4 godzinach wędrówki zatrzymaliśmy się przed głównym wejściem do Parku w miejscowości Monjo, gdzie trzeba było pokazać pozwolenie i określić datę powrotu. Kolejki były ogromne, przewodnicy z długimi listami zapełnionymi nazwiskami, wpychali się przed indywidualnych turystów a, że Polacy stanie w kolejkach mają wyssane z mlekiem matki toteż świetnie sprawdziłem się w roli napastnika, blokując komukolwiek możliwość wbicia się przede mną.
Jeszcze kilka metrów, stopni – tak stopni, bo większa części tego odcinka prowadzi po schodach i po 2 godzinach docieramy do Namche Bazaar. Moni słowa – miasto duchów.
Wreszcie dotarliśmy do Namche Bazaar. Dalsza część trasy dostępna tutaj -Trekking Pod EBC – cześć II-.